
Lot odbywał się z Warszawy z przesiadką w Brukseli. Przylot mieliśmy do Tangieru, wylot z Fez, co dawało nam większą chęć do objazdówki po północnej części kraju. Już po wylądowaniu w powietrzu czuło się zupełnie inny zapach, pierwszy raz stanęliśmy u bram Afryki, Maroko wita!
Marokańczycy znani są z
tego, że próbują z turysty wycisnąć każdy grosz, powiedzenie brzmi ‘lepszy
jeden dirham dzisiaj niż dwa jutro’. Przekonaliśmy się o tym już na początku
swojego pobytu, mając jedynie adres swojego hotelu próbowaliśmy powiedzieć
kierowcy taksówki by nas tam zawiózł. Wszystko było ok. do momentu kiedy zaczął
rozmawiać przez telefon. Już wtedy byłem pewny, że gada o nas ze swoim kolegą i
umawia interes. Nie myliłem się i po przyjeździe już czekał na nas człowiek
oferujący nocleg, oczywiście z za wysoką ceną na nasze kieszenie. Podziękowaliśmy
mu za ofertę i wtem zgarnął nas inny chłopak mówiąc, że zaprowadzi nas tam
gdzie chcemy. Rzecz jasna był to kolejny naganiacz i w niedługim czasie
zorientowaliśmy się, że prowadzi nas w zupełnie inne miejsce. Wyglądając na
lekko zagubionych podszedł do nas kolejny Marokańczyk oferując nam pomoc w
dojściu do hotelu. Stawiając mu warunek, że chcemy tylko tam iść i nigdzie
indziej zaprowadził nas na miejsce (oczywiście twierdząc, że za darmo). Pora
już była dosyć późna, słońce zachodziło na horyzoncie, więc kiedy nasz
przyjaciel doprowadził nas do celu chcieliśmy mu nawet dać napiwek. Nie
mieliśmy jednak żadnych drobnych, więc ten błagalnym gestem położył się na ladzie hotelowej. Musieliśmy stanowczo
odmówić dania mu jakiejkolwiek kasy i czym prędzej poszliśmy do pokoju. Słońce
zachodzi, mrok zapada na ulicach Tangieru.
To dłuższe słowo wstępu można zaliczyć jako
przestrogę i pewien obraz sytuacji jaka panuje w tym kraju. W Maroku trzeba być naprawdę stanowczym i
zdecydowanym, bo inaczej początkującego podróżnika, który nie zdaje sobie
sprawy z tego co może, a czego nie po prostu zjedzą żywcem i obedrą z
pieniędzy. Do tego trzeba przywyknąć i nauczyć się z nimi rozmawiać, wtedy
dopiero można to pokochać!

Asila jest bardzo łatwo
obejść, nie da się w nim zgubić. Najciężej jest wydostać się z medyny, która
jest mała, ale każda uliczka wygląda prawie tak samo, skutecznie myląc nam
kierunki. Z racji nadmorskiego położenia w restauracjach można dostać dużo dań
zawierających ryby. Z polecanych przeze mnie jest na pewno zupa rybna. Warto
przyjechać tutaj w sierpniu, gdyż odbywa się Międzynarodowy Festiwal Kultury. W
medynie znajduje się punkt widokowy z którego rozpościera się ograniczony widok
na medynę, jednak piękny na pobliskie plaże i ocean. Możemy z niego zobaczyć
jak fale Atlantyku rozbijają się na skałach pod nami, rybaków, dzieciaki
grające w piłkę na plaży, czy zwykłych spacerowiczów.
Warto się wybrać do
nowego centrum Asila, w którym jest mały park oraz meczet. Droga która do niego
poszliśmy była jednym wielkim targowiskiem. Trzeba uważać, bo dla wrażliwych
zapachy ryb i mięsa leżącego na ziemi mogą wydać się odrażające. Nieodłącznym
miejscem, które trzeba zwiedzić będąc w Asila jest oczywiście plaża. Sama plaża
jest bardzo długa i polecam przejść się jak najdalej w północną stronę, gdzie
jest mniej ludzi i ładniejszy teren. Jej atrakcją jest również przejażdżka na
wielbłądzie, nie pytaliśmy ile kosztuje. W całym miasteczku będziemy nagabywani
do tego, aby pojechać do Beach Paradise małą dorożką, znaczy na stoliku
przyczepionym do konia, o takie coś:
My nie skorzystaliśmy z
tego dobrodziejstwa i zadowoliliśmy się plażą przy miasteczku, która i tak była
bardzo czysta i ładna. Pamiętaliśmy plażę w Gdańsku na Stogach, która nas w
ogóle nie zachwyciła, wszędzie brud i syf.
Późnym popołudniem na
ulice miasteczka wychodzą sklepikarze ze swoimi wyrobami, których wcześniej się
nie dostanie. Są to różnego rodzaju ciastka, zupy, ślimaki i czego dusza
jeszcze zapragnie. Wszystko czego spróbowałem smakowało dobrze i lepiej, na
niczym się na szczęście nie zraziłem.

Nie ma bezpośredniego
dojazdu z Asila do Szawszawan, udajemy się więc z powrotem do Tanger, stamtąd
pędem na dworzec, tym razem autobusowy i już jedziemy całkiem europejskim busem
w upragnionym kierunku.
W autokarze nie warto
spać, omijają nas wtedy piękne widoki za oknem. Jadąc do Szawszawan znajdujemy
się już w górskim terenie, który jest zróżnicowany i dziki.
Po przyjeździe, w
okropnym skwarze zaczynamy szukać swojego hotelu. Mieliśmy adresy do polecanych
hoteli Suika i Mauretania, które znajdowały się obok siebie, już w medynie. Nie
musieliśmy jednak długo czekać aż złapał nas jeden z przewodników, który dobrym
trafem chciał nas zaprowadzić do Mauretanii. Może się to wydać luksusem, jednak
w mojej opinii warto korzystać z usług takiego przewodnika, aby szybko dotrzeć
na miejsce, tym bardziej kiedy nie ma się mapy. Nie musimy wtedy tułać się w
upale z plecakami. Taka przyjemność może nas kosztować…4zł czyli 10 dirhamów, a
jest to niewspółmierne do zaoszczędzonego czasu i siły. Taki napiwek powinien
zadowolić każdego naganiacza.
Teraz trochę o
Szawszawan, miasto położone w górach Rif. Nie bez kozery jest nazywany
błękitnym miastem. Kiedyś ktoś mądry pomyślał, aby całą medynę wysmarować w
takiej farbie. Efekt jest świetny, a i chwyt turystyczny pierwsza klasa. Uroku
medynie dodaje to, że jest bardzo zróżnicowana wysokościowo, aby przejść całą
trzeba się nie lada natrudzić schodząc i wchodząc po schodach. Jeszcze do
niedawna miasto było niedostępne dla turystów, uznawane jako święte miejsce.
Po wyjściu z hotelu
zwiedzanie możemy zacząć od głównego placu nazywanego gołębim. Tam znajdują się
restauracje, w których można spróbować lokalnej kuchni. Pomysłem na świetny
wieczór może być zamówienie w restauracji z widokiem na główny plac i góry,
zupy hariry, do tego oliwki i pyszny marokański chlebek, a To wszystko za
uwaga…2zł! Przy głównym placu znajduje się również meczet (Grande Mosquee) oraz
najważniejszy zabytek miasta Kazba, do której wstęp jest płatny, aczkolwiek
warto zwiedzić w niej ogród, oraz wejść na wieżę widokową, skąd rozpościera się
bardzo ładny widok na plac i miasto. Przy głównym dziedzińcu znajdują się
również sklepiki, w których możemy dostać lokalne specjały i pamiątki, warto do
nich zajrzeć, gdyż nie ma tam tak wielu turystów.
Oprócz zwiedzania
medyny, dla bardziej wytrwałych polecam pójść w stronę hiszpańskiego meczetu.
Znajduje się on naprzeciwko medyny na wzgórzu, wystarczy spojrzeć w górę.
Dotrzeć tam można ścieżką obok pralni przy potoku. Przy pralni znajduje się
również stoisko z soczkami, które są hitem Maroka. Świeży sok z pomarańczy,
często wyciskany na waszych oczach kosztuje raptem 2zł. Jest to dosłownie pełna
szklanka pysznego soku, o którym można w takiej cenie jedynie pomarzyć w
Polsce. W drodze na górę możemy natknąć się na handlarzy narkotyków, gdyż w
górach Rif znajdują się plantacje konopii indyjskich. Ogólnie z zakupem
narkotyków nie ma problemu w Maroku, na każdym kroku jawnie na ulicy byliśmy
pytani czy nie chcemy czegoś wziąć, a wybór był spory. Trzeba uważać, gdyż
policja robi często prowokacje dla kupujących, a Marokańskie więzienie nie jest
najlepszym miejscem do zwiedzania. Po dotarciu do meczetu widok z góry zapiera
dech w piersiach. Przed sobą mamy piękną panoramę całego miasteczka, oraz
medynę, w której różnica wysokości dopiero teraz jest widoczna.
Szawszawan jest pięknym
i małym miasteczkiem, które mimo, że jest ukierunkowane na turystów, nie traci
swojego charakteru. Ludzie są przyjaźni i mili, jedzenie tanie, a widoki
piękne, więc czego może więcej chcieć podróżnik? Po dwóch dniach ruszamy jednak
dalej, przed nami najbardziej skomplikowana mila kwadratowa świata, czyli Fez
jego medyna! O tym jednak w kolejnej relacji, która już niebawem!
super opowieść ,szkoda że taka okrojona.
OdpowiedzUsuń