- Stary! Widzisz to ?!
- Dawaj, wołaj ich!
Naszym oczom ukazały się polskie blachy dwóch tirów,
które podjeżdżały do bramek na autostradzie. Jako, że z Marcinem staliśmy na
dwóch różnych pasach rozdzieliły nas i pozbawiły kontaktu wzrokowego. Nie
czekając ani chwili przybrałem jak najbardziej wiarygodną postawę i krzyknąłem...
- Paaniee, zabierzesz nas stąd, dwóch
autostopowiczów?! Tego upału nie da się znieść!
Krótka lustracja wzrokiem…
-No dobra, wskakuj do mnie, kolega do drugiego
samochodu.
Hurra! Odwróciłem się, szukając Marcina, zauważyłem,
że też dogadał się z kierowcą i już idzie do drzwi, aby wsiadać do fury. Bez
zbędnej zwłoki wpakowałem się szybko i niezdarnie do kabiny swojego kierowcy. Spytałem
dokąd jadą i dostałem najlepszą z możliwych odpowiedzi – do Polski!
To
jedziemy!
Zaraz za bramkami zatrzymaliśmy na chwile postoju.
Mogliśmy wysiąść, na spokojnie obgadać sprawę. Okazało się, że kierowców
jadących do Polski jest 3 w osobnych samochodach. Krótkie słowo o nich: To byli
naprawdę dobrzy kierowcy, jeździli z dużą odpowiedzialnością i umiejętnościami,
nie było ani chwili kiedy bym w nich zwątpił, jednak jacy byli leniwi, aby
dalej gdzieś się ruszyć to drugich takich ciężko spotkać! Kiedy tylko była
okazja, żeby nie jechać – nie jechali. Ale o tym zaraz…
Ruszyliśmy dalej w drogę, pech o którym wspominałem
ruszył wraz z nami. Przekonaliśmy się o tym już po chwili. Kolejna przebita
opona…tym razem jednak kaliber większy od roweru. W gabarycie Marcina poszła
guma, więc mieliśmy nieplanowany postój i kurs wymiany opony tira!
Dalej podróż mijała już bez problemów, przy granicy
z Bułgarią zorientowaliśmy się, że trochę nam zejdzie tam czasu, dlatego sami
przeszliśmy przez nią pieszo na pobliską stację benzynową. Tam wygrzewając się
w słońcu czekaliśmy na dojazd naszych kierowców. Po ich przyjeździe okazało
się, że jednego zatrzymali na ważenie i kontrolę. Dwóch pozostałych szybko
wykorzystało to i stwierdzili, że dalej nie ma sensu jechać, bo upał, bo coś
tam i browarek poszedł w rękę. Tyle z podróży na ten dzień. Trudno, resztę dnia
spędziliśmy na opalaniu i korzystaniu z marnego wifi.
Wieczorem pomimo propozycji położenia się pod
samochodami, rozbiliśmy nasze „namioty”. Wcześniej jeszcze zjedliśmy kolację,
na którą składała się pseudo nutella i suchy chleb. Za towarzystwo mieliśmy
pobliski śmietnik, który rozmowny to nie był, ale na pewno nieźle cuchnący.
Nasza kolacja oraz śmietnik w tle |
Dalsza droga mimo nocowania w najgorszych miejscach
jakie nam do tej pory się przytrafiły, typu zamokłe chaszcze, gdzieś za
śmietnikami itd. odbyła się bez większych przygód. W miarę upływu czasu byliśmy
pod coraz większym podziwem umiejętności naszych kierowców. To był również czas
na naukę języka. Tak, naukę języka i humoru jakim posługują się kierowcy Tirów.
Nie wrzucając oczywiście wszystkich do jednego worka. Specyficzne żarty i
zabawne określenia mieszkańców, Wielkie Łby (czyt.Bułgarzy) były na porządku
dziennym i musieliśmy do tego szybko przywyknąć. Plusem jednak było, że nie
musieliśmy udawać rozbawienia, gdyż większość tych żartów była tak tragiczna,
że pokładaliśmy z nich ze śmiechu!
Do Rzeszowa dojechaliśmy późnym wieczorem, dlatego z
Marcinem zdecydowaliśmy się nie nocować już, a szybko wrócić do domu pksem do
Łodzi. W podróży małe kimanie i za kilka godzin już byliśmy w naszym rodzimym
mieście. Jak zawsze kiedy wracamy razem, wysiadając na jednym przystanku
autobusowym, zamieniliśmy jeszcze parę słów, wymieniliśmy się wymownymi, zawsze
szczerymi uśmiechami i wróciliśmy do domów.
Teraz chyba pora na krótkie podsumowanie naszego
autostopowego wypadu.
Ta podróż była dla nas pierwszą, niesamowitą
przygodą, w zupełnie odmiennych niż zawsze warunkach. To był również nasz
swoisty test przyjaźni, jak sobie potrafimy razem poradzić w różnych mniej lub bardziej
niebezpiecznych sytuacjach, kiedy nie mamy mapy, jesteśmy zdani tylko na siebie
i musimy bezgranicznie ufać drugiej osobie. Według mnie zdaliśmy go
perfekcyjnie, nawet podczas choroby, która dopadła Marcina.
Podczas 3 tygodni nie sposób nie wkurzyć się ani
razu na siebie, jednak to nie zaważyło ani razu na naszych wspólnych decyzjach,
ani dobrym humorze przez resztę wyjazdu. Nigdy, czy to było nocą w Stasnbule
bez mapy, czy w Edirne siedząc na murku w nocy, nie wiedząc czy nasz host
przyjedzie czy nie, nie czułem się niebezpiecznie, bo wiedziałem, że w każdej
chwili mogę liczyć na swojego przyjaciela. Sam również byłem gotowy stanąć za
nim murem w każdej sytuacji. Każdemu życzę takiej długiej i owocnej przyjaźni.
Wyjazd ten był powodem, dla którego założyliśmy
bloga, w którym teraz opisujemy swoje podróże, plany itd. Dał nam również
szansę do prezentacji w Klubie Keja, audycji w Radiu Żak i wywiadu w Dzienniku
Łódzkim. To jeszcze nie koniec, będziemy dalej próbowali szerzyć ideę taniego podróżowania.
Jeszcze jest dużo ludzi, którzy chcą, ale nie mają tego momentu przełamania.
Będziemy szczęśliwi, kiedy damy komuś taką siłę w naszych tekstach, aby podjął
decyzję i wyruszył na szlak! Czy to podróż samolotem, czy stopem, czy
jakkolwiek inaczej, ważne, aby wyruszyć z domu!
To koniec! Więc podróżujcie, bawcie się i
korzystajcie z tego co Wam przyniesie życie!
A man sometimes devotes his
life to a desire which he is not sure will ever be fulfilled. Those who laugh
at this folly are, after all, no more than mere spectators of life
Widać chłopaki, że suuper się bawiliście! Tak bardzo przypomina mi to mój pierwszy wyjazd stopem na Bałkany:) Najlepszy!
OdpowiedzUsuń