11 marca 2013

Autostopem do Istambułu cz.3



Byliśmy już w Serbii! Szczęśliwi i dumni ze zdobycia pieczątki w paszporcie wyluzowaliśmy się i chcieliśmy chwilę odpocząć. Znaleźliśmy ustronne miejsce (metr od stacji benzynowej) i obserwowaliśmy jak dwóch kolesi strzyże trawę dookoła stacji. Nie byłoby w tym nic zabawnego, gdyby nie fakt, że używali do tego przycinarek z ostrzami o długości może 3 cm... To miało mniej więcej podobny sens do tego, gdybym chciał wygryźć to zielsko własnymi zębami... albo spróbować użyć scyzoryka... Było strasznie gorąco, żar lał się z nieba... Zacząłem zasypiać...


...kiedy NAGLE obudził mnie Pendzel:
- Jakiś gość chce nas wziąć ze sobą do Belgradu!
Otwieram oczy i faktycznie widzę gościa, który macha do nas i każe nam wskoczyć do swojego auta. Był to najbardziej leniwy stop jakiego kiedykolwiek złapaliśmy. Jedyne co zrobiliśmy, żeby go zdobyć to tekturka z napisem: BELGRAD umieszczona przy nas i naszych tobołach. 
Chwilę później mknęliśmy już autostradą w stronę Belgradu. Podróż mijała bardzo szybko. Co więcej – język serbski był chyba najbardziej zbliżonym do polskiego językiem, którego doświadczyliśmy w drodze. 
Po dojechaniu na miejsce nasz kierowca popatrzył się na nas i stwierdził, że da nam swoje firmowe koszulki. Były to nasze wyjściowe koszulki i z uwagi na fakt, że miały ładny kołnierzyk i były czyste. Z cała pewnością możemy stwierdzić, że dawały nam +100 do szczęścia, jeżeli chodzi o łapanie stopa. 

      Pierwszą noc w Belgradzie spędziliśmy w hotelu. Był to jedyny raz podczas naszego wyjazdu, kiedy zapłaciliśmy za nocleg. Kierowaliśmy się tylko i wyłącznie ceną, zatem wybraliśmy… najdroższy w mieście hotel Hilton z apartamentem na najwyższym piętrze. Rozpościerał się stamtąd niesamowity widok na Belgrad. Dodatkowo mieliśmy do dyspozycji służbę w postaci byłych Miss Serbii ubranych tylko i wyłącznie w dół bikini. Co chwila serwowały mi moje ulubione whisky i odpalały cygaro świeżo zagniecione w rogu przez młodą Kubankę na jej jędrnych, obfitych udach, która później godzinami umilała nam nasze nocne życie. To były niesamowite chwile.

serbska waluta
No dobra, tak na serio to wybraliśmy najtańszą dziurę w mieście. Ale chodziło nam tylko o to, żeby zostawić graty, umyć się i ruszyć na miasto. I tak też zrobiliśmy. Zwiedziliśmy Kalemegdan, przeszliśmy się nocą po głównej ulicy Belgradu i pooglądaliśmy nocne życie. Byliśmy przy tym piekielnie zmęczeni, dlatego dosyć szybko udaliśmy się na upragniony nocleg. Tej samej nocy dostałem smsa od naszego hosta – będzie w stanie nas przenocować. Następnego dnia już u niego byliśmy
Nad Sawą

Polska wystawa w Belrgadzie :)

pokój naszego hosta
Milan był alkoholikiem. Mieszkał z Ojcem i nie dbał o czystość i o to co go otacza. Dzień rozpoczynał od paru mocnych piwek, a kończył na rakiji w barze. Słowiańska bratnia dusza! Poszliśmy z nim w tany! Oprowadził nas po mieście robiąc przystanki w jego spelunkach. Tak, więc nie możemy powiedzieć, ażeby nasze zwiedzanie nie było urozmaicone. To co zwiedziliśmy możecie obejrzeć na zdjęciach. Na pewno jest to zestaw tzw. MUST SEE jeżeli chodzi o Belgrad i o 2-3 dni w nim spędzone. Z tego co wiem, to aktualnie największym uznaniem wśród turystów cieszą się zbombardowane przez NATO domy położone w centrum Belgradu. Stoją tam do dziś, po części jako pamiątka po brutalnym nalocie zorganizowanym przez naszych sojuszników (za pozwoleniem Polski oczywiście), po części z braku pieniędzy na ich remont. Warto dodać, że lokalizacja tych budynków wydaje się niezwykle ciekawa. Dzięki Milanowi udało nam się skosztować pljeskavicy – to najlepszy hamburger jaki jadłem w życiu. Oczywiście skosztowaliśmy wersji tradycyjnej, czyli bez dodatków psujących smak ketchupów czy musztard (prawie jak włoska pizza bez sosu). NIEBO W GĘBIE. Zdecydowanie musicie tego spróbować. 
pljeskavica
Milan był bardzo ciekawym człowiekiem. Co prawda, w jego kuchni napotkaliśmy niezliczone ilości kurzu i spleśniałych owoców, jednakże był świetnym kompanem do picia, rozmowy i nie tylko. Ponieważ bardzo spodobał mu się couchsurfing zaczął nocować ludzi z wielu zakątków świata. Zdecydowanie największym hitem okazał się dla mnie fakt, że przenocował u siebie parę z Australii przez… parę miesięcy i … został świadkiem na ich ślubie. Człowiek – gigant. Do dziś utrzymujemy kontakt i mam nadzieję, że gdzieś się zobaczymy. Być może w drodze… 
I skoro o drodze mowa, to i my zdecydowaliśmy się ruszać. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy gdzie się udamy. Skopje? Sofia? Istambuł? Zobaczymy co przyniesie los. A przyniósł coś, czego się nie spodziewaliśmy….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz