26 marca 2013

Autostopem do Istambułu cz. 5!

Kolejne miejsce do którego dotarliśmy można by określić jedną niekończącą się imprezą. Może nie zwiedziliśmy tyle na ile mieliśmy ochoty, ale korzystaliśmy z życia pełną gębą chwytając chwile garściami. Wiedząc, że jest to nasz ostatni punkt autostopowej wycieczki (DoguExpress nawalił) wyluzowaliśmy się i wpadliśmy w krótki aczkolwiek intensywny wir imprezowy (chyba, że dla niektórych 3 dni niekończącej się zabawy to dużo).  











 

W tym miejscu się przyznaję, skorzystaliśmy raz z autobusu, gdyż stopa do Istanbułu łapaliśmy przy pobliskiej budowie, samochodów jak na lekarstwo, a pora coraz późniejsza. Każdy nie wiadomo czemu miał wielką ochotę zabrać nas na tę budowę ;) Po jakimś czasie zdecydowaliśmy, że racjonalną decyzją będzie wzięcie busa z pobliskiego dworca, tak też zrobiliśmy. Wyglądając jak dwa największe wieśniaki świata, skupiając na sobie spojrzenie każdego przechodnia zapakowaliśmy wreszcie nasze toboły, dwie 5l butle z wodą, torby z Kauflanda i Leroy Merlin i inne graty do autobusu. 

Wieśniactwo Cd. Jadąc komfortowym autobusem (najtańszy jaki się udało znaleźć, chyba  25 Lir =/ ) byliśmy obsługiwani przez Pana, który co jakiś czas podawał nam wodę, herbatę i jeździł z wózkiem ze słodyczami. Oj długo się zastanawialiśmy czy ten Snickers jest za DARMO !! W końcu postanowiłem niby nigdy nic zabrać ze stoliczka coś dla nas…udało się! Khh, wieśniactwo mode off, dojeżdżamy do Stambułu, robi się pora nocna.


Hmm…no dobra wysiedliśmy na jakimś dworcu, zadowoleni, że busik nas podwiózł, pytamy podróżnych gdzie ten Stambuł, bo tylko daleko widzę jakieś światełka, więc o co chodzi w tej sytuacji. Jeden z nich w końcu mi odpowiada, że ‘ Paaanie to do Stambułu jeszcze 25km’


Cudnie.


Wałęsając się po dworcu szukamy kolejnego transportu, jest już ciemno, udaje nam się wyłapać jakiegoś Turka, który podaje zadowalającą nas cenę transportu, jednak kiedy doszliśmy już do autobusu cena nagle wzrosła, po krótkiej sprzeczce odmówiliśmy i zaczęliśmy się zastanawiać co dalej.  Jako, że nie jesteśmy w ciemię bici udało nam się znaleźć jakiegoś małego busika, za którego (czego nie byliśmy pewni do końca) nie musieliśmy płacić ani grosza ;)


Nasz host z miasta instruował nas jak mamy dojechać do jego mieszkania, my mu raportowaliśmy dokąd nam się udało dotrzeć. Wszystko byłoby pięknie, gdyby to nie był weekend w nocy, kiedy wszystko zupełnie inaczej jeździło (i pływało!) niż on nam mówił. Nie traciliśmy humoru mając w głowie magiczne nazwy portów, do których musieliśmy się dostać kadikoy i karakoy (wym. kadyke, karike), które wszyscy wymawiali bardzo szybko. Dobra nieważne, po prostu wtedy nas to śmieszyło ;)

W końcu udało się! Po złapaniu dwóch busów, promu i jeszcz jednego busa, wreszcie udało nam się dotrzeć do celu! Ale jesteśmy nieźli, podkreślę, że nie mamy żadnej mapy, a Stambuł to GIGANTYCZNE miasto, w którym nieoficjalnie mieszka do 20mln ludzi ( zarejestrowanych ok. 14 mln)


Znajdujemy szybko ulicę, idziemy pod wskazany numer…i stajemy wryci. Po tylu trudach podróży zamiast naszego domu znajdujemy pustkę pomiędzy dwoma domami w postaci parkingu. Żeby nie wyjść na głupków szukamy w okolicy jakiegoś przejścia, dobrego numeru, co zwraca uwagę ochroniarza dyskoteki obok (notabene przed chwilą mówiłem Marcinowi, że typ wygląda jakby nam chciał naklepać) Kazał nam się wynosić, jednak kiedy poprosiliśmy go o pomoc gdzie jest numer domu, który powinien być właśnie tu zmieniła się drastycznie i jego nowym celem i obowiązkiem okazało się nam pomóc za wszelką cenę. I wierzcie tu stereotypom o Turkach! Nagle spod ziemi znalazł się jego kolega rozmawiający po angielsku, wspólnymi siłami próbowaliśmy dotrzeć gdzie jest nasz host, jednak w końcu daliśmy za wygraną i zadzwoniliśmy do niego. Po krótkiej rozmowie z Marcinem ten powiedział, że po nas wyjdzie. Ochroniarz skorzystał jeszcze z okazji (widząc tak wysokich ludzi jak my) i zrobił sobie z nami fotkę wieszając nam się na barkach, podczas gdy jego nogi śmiesznie latały w powietrzu. Wtem nagle na ulice wybiega jakiś chłopak zataczając się pod wpływem i woła nas. Zaskoczeni, ale bez innego wyboru witamy się z nowo poznanym hostem, ten zaprowadza nas do siebie do domu. Na miejscu zastajemy jeszcze jednego Turka, Włocha i Francuza. Pozwolili nam się rozgościć dając własny pokój i chwilę odsapnąć wiedząc, ze mamy męczącą podróż za sobą. Nasz host mimo, że był pod wpływem, lustrując nas spojrzeniem zauważył pewną nieprawidłowość i zapytał ‘ Chłopaki, zawsze nosicie ze sobą takie…extra bags? ‘ Próbowaliśmy się tłumaczyć, jednak ten z uśmiechem tylko powiedział ‘ Nigdy nie widziałem kogoś takiego jak Wy :D’ Nie zapomnę tego nigdy ;) Chwile porozmawialiśmy i pozwolił nam umyć się i przespać.


PS. To był chyba moment kiedy zdecydowaliśmy się nigdy więcej nie zabierać czegokolwiek więcej, niż zdołamy założyć na plecy!

Teraz usiedliśmy razem na spokojnie i mogliśmy sobie powiedzieć UDAŁO SIĘ. Resztę słów zagłuszyło techno.



Stambuł zwiedzaliśmy intensywnie, zarówno w dzień, a raczej resztek jakie z niego pozostały jak i w nocy, które ciągnęły się do samego rana. Niebawem do naszej wielonarodowościowej ekipy dołączyli jeszcze dwaj Austriacy, którzy okazali się świetnymi kucharzami, jednak kuchnia meksykańska, którą nam serwowali dawała nam w kość z racji ostrego smaku połączonego z całodobowo panującym upałem. Zwiedzaliśmy sporo, szwendając się po ulicach tego wielkiego miasta, na zawsze w pamięci już będę miał zachodzące słońce, na które mogliśmy patrzeć przepływając wielokrotnie promem przez cieśninę Beringa.


W Stambule zwiedziliśmy m.in. meczet Hagia Sophia, który ze względu na nasze fundusze obejrzeliśmy tylko z zewnątrz. Mimo to wywarła na nas ogromne wrażenie, majestatyczna świątynia przytłaczająca swoim ogromem, oraz jej strzeliste minarety, które zostały dobudowane przez muzułmanów po zdobyciu Konstantynopola w 1453r. Wtedy też świątynia została przemianowana na meczet.


Nic straconego jednak, gdyż naprzeciwko tej pięknej świątyni znajduje się druga, mianowicie Błękitny Meczet. Ten został wybudowany, by przyćmić znaczenie i piękno Hagii Sophi. Rzeczywiście zarówno wewnątrz jak i w środku zapierał dech w piersiach. W środku można odpocząć od panującego upału, usiąść i spokojnie porozmawiać, pamiętając jednak, że jest to miejsce modlitwy, a nie kawiarnia. Mimo iż preferujemy europejskie kościoły i katedry, nie sposób było po prostu nie docenić kunsztu i wielkiego nakładu pracy, który włożyli muzułmanie, aby wybudować tak cudowną budowlę. A to wszystko za darmo, gdyż wejście do Błękitnego Meczetu jest bezpłatne, należy jednak pamiętać o tym, aby zakryć kolana oraz ramiona, oraz zdjąć buty przed wejściem. Jest to bezwzględnie przestrzegane i każdy powinien uszanować zasady tam panujące.


Wcześniej, w drodze do meczetów przeszliśmy przez Wielki Bazar, na którym jeszcze do XIXw. odbywał się handel niewolnikami. Jest to jedno z największych targowisk w Stambule, a dostać można tam prawie wszystko to z czego Turcja słynie.


Wrażenie na nas wywarła również jedna z  głównych ulic w mieście, czyli Istikal Cadessi, którą szacuje się, że przechodzi około 3 milionów ludzi dziennie! Znajduje się tam wiele atrakcji, sklepów z pamiątkami, oraz słynna brama wejściowa do liceum. Z ulicą wiąże się niezbyt przyjazna historia, w 1955r w nocy z 6 na 7 września odbył się ‘ Pogrom w Stambule’, który był skierowany wobec ludności chrześcijańskiej. Spowodowany był pobudkami nacjonalistycznymi, które wtedy panowały w Turcji. W tą jedną noc ulica została doszczętnie splądrowana podczas zamieszek, odczuły to najbardziej Greckie sklepy i przedsiębiorstwa i oczywiście ludność, która od tamtego okresu skutecznie była ograniczana w Turcji.


W pobliżu Istikal Cadessi znajduje się Wieża Galata zbudowana w XIVw, którą również warto zobaczyć.  Kiedyś była więzieniem, później zaś miejscem obserwacyjnym pożarów w mieście. Teraz pełni funkcję turystyczną, a na jej szczycie znajduje się punkt widokowy.


Te atrakcje oraz parę innych musiały nam w zupełności wystarczyć, gdyż wieczorami i całymi nocami oddawaliśmy się, nie mając większego wyboru jednym wielkim imprezom i clubbingowi. W tym obszarze nasi znajomi z Turcji rzeczywiście potrafili się wykazać. Odwiedzaliśmy niezliczoną liczbę pubów, przemierzaliśmy po nocach kilometry, aby dostać się na ‘jeszcze lepszą imprezę’. Po kilku dniach byliśmy już kompletnie wykończeni i po cichu pragnęliśmy wydostać się z tej imprezowej czarnej dziury. Raz już byliśmy blisko, jednak kac i późna godzina naszej pobudki skutecznie odwiodła nas od tego planu.

Jednak co dobre (aczkolwiek męczące) szybko się kończy i nastał dzień naszego powrotu. Noc wcześniej nasz przyjaciel z Francji pomógł nam poszukać informacji jak wydostać się z centrum Stambułu, oraz dojść na miejsce, gdzie będziemy łapać autostop. Wspólnymi siłami, oraz przy pomocy HitchWiki mieliśmy już opracowany plan na kolejny dzień. Po przebudzeniu i szybkim śniadaniu, nasz host odprowadził nas na przystanek, z którego miała się zacząć nasza podróż powrotna.  Po niedługim czasie jednak zupełnie straciliśmy orientację gdzie jesteśmy i gdzie mamy wysiąść, jednak z pomocą przyszedł nam turecki mieszkaniec, który wytłumaczył nam jak dalej mamy dotrzeć do celu, czyli wylotu autostrady. W końcu jakimś cudem udało się nam dojechać tam gdzie planowaliśmy, zostało nam teraz stanąć przy bramkach i czekać aż jakaś miła dusza zabierze nas z powrotem w stronę domu. 

Było to dobre miejsce, gdyż każdy mógł spokojnie przeczytać na kartce gdzie chcemy jechać, a nawet przy postoju był moment na zamienienie paru zdań kim jesteśmy i czy inny kierunek też by nas zadowalał. Po około 30 minutach i kilku nieudanych próbach dostrzegliśmy z Marcinem dwa samochody, które mogły okazać się dla naszej powrotnej podróży zbawienne, jednak o tym w kolejnym odcinku naszej autostopowej relacji!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz