22 czerwca 2013

Oko na Maroko, czyli Tanger Asila i Szawszawan



Maroko było jednym z naszych podróżniczych marzeń. Lecąc do Rzymu postanowiliśmy sobie, że kiedyś je na pewno odwiedzimy. Kolejne promocje jednak mijały i podróż odwlekała się w czasie. Tego ranka jednak było inaczej, zobaczyłem promocję na lot i nie było odwrotu, decyzja, że jedziemy zapadła!




 


Lot odbywał się z Warszawy z przesiadką w Brukseli. Przylot mieliśmy do Tangieru, wylot z Fez, co dawało nam większą chęć do objazdówki po północnej części kraju. Już po wylądowaniu w powietrzu czuło się zupełnie inny zapach, pierwszy raz stanęliśmy u bram Afryki, Maroko wita!


Marokańczycy znani są z tego, że próbują z turysty wycisnąć każdy grosz, powiedzenie brzmi ‘lepszy jeden dirham dzisiaj niż dwa jutro’. Przekonaliśmy się o tym już na początku swojego pobytu, mając jedynie adres swojego hotelu próbowaliśmy powiedzieć kierowcy taksówki by nas tam zawiózł. Wszystko było ok. do momentu kiedy zaczął rozmawiać przez telefon. Już wtedy byłem pewny, że gada o nas ze swoim kolegą i umawia interes. Nie myliłem się i po przyjeździe już czekał na nas człowiek oferujący nocleg, oczywiście z za wysoką ceną na nasze kieszenie. Podziękowaliśmy mu za ofertę i wtem zgarnął nas inny chłopak mówiąc, że zaprowadzi nas tam gdzie chcemy. Rzecz jasna był to kolejny naganiacz i w niedługim czasie zorientowaliśmy się, że prowadzi nas w zupełnie inne miejsce. Wyglądając na lekko zagubionych podszedł do nas kolejny Marokańczyk oferując nam pomoc w dojściu do hotelu. Stawiając mu warunek, że chcemy tylko tam iść i nigdzie indziej zaprowadził nas na miejsce (oczywiście twierdząc, że za darmo). Pora już była dosyć późna, słońce zachodziło na horyzoncie, więc kiedy nasz przyjaciel doprowadził nas do celu chcieliśmy mu nawet dać napiwek. Nie mieliśmy jednak żadnych drobnych, więc ten błagalnym gestem  położył się na ladzie hotelowej. Musieliśmy stanowczo odmówić dania mu jakiejkolwiek kasy i czym prędzej poszliśmy do pokoju. Słońce zachodzi, mrok zapada na ulicach Tangieru.

 

To  dłuższe słowo wstępu można zaliczyć jako przestrogę i pewien obraz sytuacji jaka panuje w tym kraju.  W Maroku trzeba być naprawdę stanowczym i zdecydowanym, bo inaczej początkującego podróżnika, który nie zdaje sobie sprawy z tego co może, a czego nie po prostu zjedzą żywcem i obedrą z pieniędzy. Do tego trzeba przywyknąć i nauczyć się z nimi rozmawiać, wtedy dopiero można to pokochać!

Tanger nie przywitał nas najlepiej, dlatego kolejnego dnia z rana wyruszyliśmy do Asila, położone na płd - zach od Tangeru, oddalone o ok. 40 km. Można tam łatwo dostać się pociągiem, który kosztuje 16dh. Asila to malownicze nadmorskie miasteczko z niewielką, aczkolwiek bardzo czystą i ładną medyną. Po przyjeździe pociągiem, kierujemy się główną ulicą w stronę zabudowań. Nie trzeba dużo szczęścia, aby znaleźć nocleg w Maroku. W Asila poszło jednak niespodziewanie gładko, gdyż idąc do centrum zatrzymała się taksówka, w której jechał facet oferując nam swój guest house.  Byliśmy w stanie zaakceptować standard naszego pokoiku, dlatego zostaliśmy tam dwie noce. Na naszą decyzję wpłynął jednak widok z tarasu na piękny ocean. Gra świateł przy zachodzie słońca nad Atlantykiem zapada długo w pamięć.

Asila jest bardzo łatwo obejść, nie da się w nim zgubić. Najciężej jest wydostać się z medyny, która jest mała, ale każda uliczka wygląda prawie tak samo, skutecznie myląc nam kierunki. Z racji nadmorskiego położenia w restauracjach można dostać dużo dań zawierających ryby. Z polecanych przeze mnie jest na pewno zupa rybna. Warto przyjechać tutaj w sierpniu, gdyż odbywa się Międzynarodowy Festiwal Kultury. W medynie znajduje się punkt widokowy z którego rozpościera się ograniczony widok na medynę, jednak piękny na pobliskie plaże i ocean. Możemy z niego zobaczyć jak fale Atlantyku rozbijają się na skałach pod nami, rybaków, dzieciaki grające w piłkę na plaży, czy zwykłych spacerowiczów.


Warto się wybrać do nowego centrum Asila, w którym jest mały park oraz meczet. Droga która do niego poszliśmy była jednym wielkim targowiskiem. Trzeba uważać, bo dla wrażliwych zapachy ryb i mięsa leżącego na ziemi mogą wydać się odrażające. Nieodłącznym miejscem, które trzeba zwiedzić będąc w Asila jest oczywiście plaża. Sama plaża jest bardzo długa i polecam przejść się jak najdalej w północną stronę, gdzie jest mniej ludzi i ładniejszy teren. Jej atrakcją jest również przejażdżka na wielbłądzie, nie pytaliśmy ile kosztuje. W całym miasteczku będziemy nagabywani do tego, aby pojechać do Beach Paradise małą dorożką, znaczy na stoliku przyczepionym do konia, o takie coś:

 

My nie skorzystaliśmy z tego dobrodziejstwa i zadowoliliśmy się plażą przy miasteczku, która i tak była bardzo czysta i ładna. Pamiętaliśmy plażę w Gdańsku na Stogach, która nas w ogóle nie zachwyciła, wszędzie brud i syf. 

Późnym popołudniem na ulice miasteczka wychodzą sklepikarze ze swoimi wyrobami, których wcześniej się nie dostanie. Są to różnego rodzaju ciastka, zupy, ślimaki i czego dusza jeszcze zapragnie. Wszystko czego spróbowałem smakowało dobrze i lepiej, na niczym się na szczęście nie zraziłem.
Po miłym pobycie w Asila czas było się żegnać, ruszamy dalej – kierunek Szawszawan o ciekawej oryginalnej nazwie Chefchaouen.
Nie ma bezpośredniego dojazdu z Asila do Szawszawan, udajemy się więc z powrotem do Tanger, stamtąd pędem na dworzec, tym razem autobusowy i już jedziemy całkiem europejskim busem w upragnionym kierunku. 







W autokarze nie warto spać, omijają nas wtedy piękne widoki za oknem. Jadąc do Szawszawan znajdujemy się już w górskim terenie, który jest zróżnicowany i dziki. 

Po przyjeździe, w okropnym skwarze zaczynamy szukać swojego hotelu. Mieliśmy adresy do polecanych hoteli Suika i Mauretania, które znajdowały się obok siebie, już w medynie. Nie musieliśmy jednak długo czekać aż złapał nas jeden z przewodników, który dobrym trafem chciał nas zaprowadzić do Mauretanii. Może się to wydać luksusem, jednak w mojej opinii warto korzystać z usług takiego przewodnika, aby szybko dotrzeć na miejsce, tym bardziej kiedy nie ma się mapy. Nie musimy wtedy tułać się w upale z plecakami. Taka przyjemność może nas kosztować…4zł czyli 10 dirhamów, a jest to niewspółmierne do zaoszczędzonego czasu i siły. Taki napiwek powinien zadowolić każdego naganiacza.
 





Teraz trochę o Szawszawan, miasto położone w górach Rif. Nie bez kozery jest nazywany błękitnym miastem. Kiedyś ktoś mądry pomyślał, aby całą medynę wysmarować w takiej farbie. Efekt jest świetny, a i chwyt turystyczny pierwsza klasa. Uroku medynie dodaje to, że jest bardzo zróżnicowana wysokościowo, aby przejść całą trzeba się nie lada natrudzić schodząc i wchodząc po schodach. Jeszcze do niedawna miasto było niedostępne dla turystów, uznawane jako święte miejsce.
 
Po wyjściu z hotelu zwiedzanie możemy zacząć od głównego placu nazywanego gołębim. Tam znajdują się restauracje, w których można spróbować lokalnej kuchni. Pomysłem na świetny wieczór może być zamówienie w restauracji z widokiem na główny plac i góry, zupy hariry, do tego oliwki i pyszny marokański chlebek, a To wszystko za uwaga…2zł! Przy głównym placu znajduje się również meczet (Grande Mosquee) oraz najważniejszy zabytek miasta Kazba, do której wstęp jest płatny, aczkolwiek warto zwiedzić w niej ogród, oraz wejść na wieżę widokową, skąd rozpościera się bardzo ładny widok na plac i miasto. Przy głównym dziedzińcu znajdują się również sklepiki, w których możemy dostać lokalne specjały i pamiątki, warto do nich zajrzeć, gdyż nie ma tam tak wielu turystów.

Oprócz zwiedzania medyny, dla bardziej wytrwałych polecam pójść w stronę hiszpańskiego meczetu. Znajduje się on naprzeciwko medyny na wzgórzu, wystarczy spojrzeć w górę. Dotrzeć tam można ścieżką obok pralni przy potoku. Przy pralni znajduje się również stoisko z soczkami, które są hitem Maroka. Świeży sok z pomarańczy, często wyciskany na waszych oczach kosztuje raptem 2zł. Jest to dosłownie pełna szklanka pysznego soku, o którym można w takiej cenie jedynie pomarzyć w Polsce. W drodze na górę możemy natknąć się na handlarzy narkotyków, gdyż w górach Rif znajdują się plantacje konopii indyjskich. Ogólnie z zakupem narkotyków nie ma problemu w Maroku, na każdym kroku jawnie na ulicy byliśmy pytani czy nie chcemy czegoś wziąć, a wybór był spory. Trzeba uważać, gdyż policja robi często prowokacje dla kupujących, a Marokańskie więzienie nie jest najlepszym miejscem do zwiedzania. Po dotarciu do meczetu widok z góry zapiera dech w piersiach. Przed sobą mamy piękną panoramę całego miasteczka, oraz medynę, w której różnica wysokości dopiero teraz jest widoczna.

Szawszawan jest pięknym i małym miasteczkiem, które mimo, że jest ukierunkowane na turystów, nie traci swojego charakteru. Ludzie są przyjaźni i mili, jedzenie tanie, a widoki piękne, więc czego może więcej chcieć podróżnik? Po dwóch dniach ruszamy jednak dalej, przed nami najbardziej skomplikowana mila kwadratowa świata, czyli Fez jego medyna! O tym jednak w kolejnej relacji, która już niebawem!

1 komentarz: