07 kwietnia 2013

Autostopem do Istambułu część 6 i ostatnia!



- Stary! Widzisz to ?!
- Dawaj, wołaj ich!
Naszym oczom ukazały się polskie blachy dwóch tirów, które podjeżdżały do bramek na autostradzie. Jako, że z Marcinem staliśmy na dwóch różnych pasach rozdzieliły nas i pozbawiły kontaktu wzrokowego. Nie czekając ani chwili przybrałem jak najbardziej wiarygodną postawę i krzyknąłem...





- Paaniee, zabierzesz nas stąd, dwóch autostopowiczów?! Tego upału nie da się znieść!
Krótka lustracja wzrokiem…
-No dobra, wskakuj do mnie, kolega do drugiego samochodu.
Hurra! Odwróciłem się, szukając Marcina, zauważyłem, że też dogadał się z kierowcą i już idzie do drzwi, aby wsiadać do fury. Bez zbędnej zwłoki wpakowałem się szybko i niezdarnie do kabiny swojego kierowcy. Spytałem dokąd jadą i dostałem najlepszą z możliwych odpowiedzi – do Polski!

To jedziemy!

Zaraz za bramkami zatrzymaliśmy na chwile postoju. Mogliśmy wysiąść, na spokojnie obgadać sprawę. Okazało się, że kierowców jadących do Polski jest 3 w osobnych samochodach. Krótkie słowo o nich: To byli naprawdę dobrzy kierowcy, jeździli z dużą odpowiedzialnością i umiejętnościami, nie było ani chwili kiedy bym w nich zwątpił, jednak jacy byli leniwi, aby dalej gdzieś się ruszyć to drugich takich ciężko spotkać! Kiedy tylko była okazja, żeby nie jechać – nie jechali. Ale o tym zaraz…
Ruszyliśmy dalej w drogę, pech o którym wspominałem ruszył wraz z nami. Przekonaliśmy się o tym już po chwili. Kolejna przebita opona…tym razem jednak kaliber większy od roweru. W gabarycie Marcina poszła guma, więc mieliśmy nieplanowany postój i kurs wymiany opony tira!

Dalej podróż mijała już bez problemów, przy granicy z Bułgarią zorientowaliśmy się, że trochę nam zejdzie tam czasu, dlatego sami przeszliśmy przez nią pieszo na pobliską stację benzynową. Tam wygrzewając się w słońcu czekaliśmy na dojazd naszych kierowców. Po ich przyjeździe okazało się, że jednego zatrzymali na ważenie i kontrolę. Dwóch pozostałych szybko wykorzystało to i stwierdzili, że dalej nie ma sensu jechać, bo upał, bo coś tam i browarek poszedł w rękę. Tyle z podróży na ten dzień. Trudno, resztę dnia spędziliśmy na opalaniu i korzystaniu z marnego wifi.
Wieczorem pomimo propozycji położenia się pod samochodami, rozbiliśmy nasze „namioty”. Wcześniej jeszcze zjedliśmy kolację, na którą składała się pseudo nutella i suchy chleb. Za towarzystwo mieliśmy pobliski śmietnik, który rozmowny to nie był, ale na pewno nieźle cuchnący.
Nasza kolacja oraz śmietnik w tle

Dalsza droga mimo nocowania w najgorszych miejscach jakie nam do tej pory się przytrafiły, typu zamokłe chaszcze, gdzieś za śmietnikami itd. odbyła się bez większych przygód. W miarę upływu czasu byliśmy pod coraz większym podziwem umiejętności naszych kierowców. To był również czas na naukę języka. Tak, naukę języka i humoru jakim posługują się kierowcy Tirów. Nie wrzucając oczywiście wszystkich do jednego worka. Specyficzne żarty i zabawne określenia mieszkańców, Wielkie Łby (czyt.Bułgarzy) były na porządku dziennym i musieliśmy do tego szybko przywyknąć. Plusem jednak było, że nie musieliśmy udawać rozbawienia, gdyż większość tych żartów była tak tragiczna, że pokładaliśmy z nich ze śmiechu!
Do Rzeszowa dojechaliśmy późnym wieczorem, dlatego z Marcinem zdecydowaliśmy się nie nocować już, a szybko wrócić do domu pksem do Łodzi. W podróży małe kimanie i za kilka godzin już byliśmy w naszym rodzimym mieście. Jak zawsze kiedy wracamy razem, wysiadając na jednym przystanku autobusowym, zamieniliśmy jeszcze parę słów, wymieniliśmy się wymownymi, zawsze szczerymi uśmiechami i wróciliśmy do domów.

Teraz chyba pora na krótkie podsumowanie naszego autostopowego wypadu.

Ta podróż była dla nas pierwszą, niesamowitą przygodą, w zupełnie odmiennych niż zawsze warunkach. To był również nasz swoisty test przyjaźni, jak sobie potrafimy razem poradzić w różnych mniej lub bardziej niebezpiecznych sytuacjach, kiedy nie mamy mapy, jesteśmy zdani tylko na siebie i musimy bezgranicznie ufać drugiej osobie. Według mnie zdaliśmy go perfekcyjnie, nawet podczas choroby, która dopadła Marcina.

Podczas 3 tygodni nie sposób nie wkurzyć się ani razu na siebie, jednak to nie zaważyło ani razu na naszych wspólnych decyzjach, ani dobrym humorze przez resztę wyjazdu. Nigdy, czy to było nocą w Stasnbule bez mapy, czy w Edirne siedząc na murku w nocy, nie wiedząc czy nasz host przyjedzie czy nie, nie czułem się niebezpiecznie, bo wiedziałem, że w każdej chwili mogę liczyć na swojego przyjaciela. Sam również byłem gotowy stanąć za nim murem w każdej sytuacji. Każdemu życzę takiej długiej i owocnej przyjaźni.

Wyjazd ten był powodem, dla którego założyliśmy bloga, w którym teraz opisujemy swoje podróże, plany itd. Dał nam również szansę do prezentacji w Klubie Keja, audycji w Radiu Żak i wywiadu w Dzienniku Łódzkim. To jeszcze nie koniec, będziemy dalej próbowali szerzyć ideę taniego podróżowania. Jeszcze jest dużo ludzi, którzy chcą, ale nie mają tego momentu przełamania. Będziemy szczęśliwi, kiedy damy komuś taką siłę w naszych tekstach, aby podjął decyzję i wyruszył na szlak! Czy to podróż samolotem, czy stopem, czy jakkolwiek inaczej, ważne, aby wyruszyć z domu!

To koniec! Więc podróżujcie, bawcie się i korzystajcie z tego co Wam przyniesie życie!

A man sometimes devotes his life to a desire which he is not sure will ever be fulfilled. Those who laugh at this folly are, after all, no more than mere spectators of life

1 komentarz:

  1. Widać chłopaki, że suuper się bawiliście! Tak bardzo przypomina mi to mój pierwszy wyjazd stopem na Bałkany:) Najlepszy!

    OdpowiedzUsuń